Człowiek, a nie maszyna

Przebieg sezonu 2024 zachwycił mnie co najmniej z paru powodów. Oczywiście wszyscy fani Formuły 1 powinni być zadowoleni z zacieśniającej się stawki – po co komu te nowe przepisy od 2026 roku? – w której cztery zespoły walczą o zwycięstwa, kolejne pięć o miano najlepszego z reszty i na przestrzeni całych zmagań wyraźnie odstaje tylko jeden […]

Jan 19, 2025 - 18:36
Człowiek, a nie maszyna

Przebieg sezonu 2024 zachwycił mnie co najmniej z paru powodów. Oczywiście wszyscy fani Formuły 1 powinni być zadowoleni z zacieśniającej się stawki – po co komu te nowe przepisy od 2026 roku? – w której cztery zespoły walczą o zwycięstwa, kolejne pięć o miano najlepszego z reszty i na przestrzeni całych zmagań wyraźnie odstaje tylko jeden (chociaż także Sauber zdołał kilka punktów zdobyć).

Fantastycznie oglądało się także wyścigową młodzież, która bez większych kompleksów przystępowała do walki na motorsportowym szczycie. Hasło do szturmu rzucił Oliver Bearman, doświadczonego Daniela Ricciardo wygryzł Liam Lawson, a Franco Colapinto porządnie postraszył Alexandra Albona, stawiając w zupełnie nowym świetle bezradnego, zagubionego Logana Sargeanta, który teraz poszuka szczęścia w wyścigach długodystansowych. Ośmieleni takimi występami juniorów szefowie innych ekip nie wahali się ze ściągnięciem innych obiecujących talentów – w przyszłym roku ścigać się będą także Andrea Kimi Antonelli i Jack Doohan. Żegnamy za to kilku weteranów, ale czy jest kogo żałować? Chyba nie.

Oglądaliśmy pierwsze zwycięstwa Lando Norrisa i Oscara Piastriego, George Russell za wszelką cenę próbował udowodnić, że zasługuje na rolę lidera w Mercedesie, momentami podłamany i smutny Lewis Hamilton wrócił na najwyższy stopień podium i śrubował swoje rekordy, w Ferrari Carlos Sainz pokazał, że nie daje sobie w kaszę dmuchać, a Charles Leclerc był jednym z mniej oczywistych bohaterów tegorocznych zmagań. McLaren wywalczył pierwszy od ponad ćwierćwiecza tytuł w klasyfikacji konstruktorów – ich obecnych kierowców nie było nawet na świecie, kiedy Mika Häkkinen i David Coulthard w srebrnych maszynach rozprawiali się z rywalami.

Emocji dostarczyła także walka o szóstą lokatę wśród konstruktorów – niby nic, ale dziesięć milionów dolarów piechotą nie chodzi. Tutaj swoje przebłyski miała właściwie każda ekipa, ale szalony występ na Interlagos ostatecznie dał Alpine tak potężny punktowy zastrzyk, że nawet dość równa forma Haasa czy przebłyski RB nie były w stanie przeszkodzić targanemu sporymi kłopotami zespołowi z Enstone.

Najważniejszym powodem, dla którego ten sezon był tak wyjątkowy, jest jednak tytułowa rola człowieka w zdominowanym przez sprzęt sporcie. Wspomniany weekend w São Paulo, a także szereg innych występów Maksa Verstappena, przekonały chyba wszystkich. Czterokrotny mistrz świata wywalczył swój najnowszy tytuł, mając do dyspozycji trzeci, momentami czwarty najszybszy samochód w stawce. Jego zespołowy partner, solidny przecież zdobywca podiów czy nawet zwycięstw, po prostu nie istniał. Zaledwie trzeci raz w historii zespół, w którym jeździł mistrz świata w klasyfikacji kierowców, zakończył zmagania poza pierwszą dwójką wśród konstruktorów.

Wyrównana walka w sezonie 2024 zwiastuje fantastyczne emocje w przyszłym roku. Myślę, że wszyscy czekamy na pierwsze testy, nowe twarze i zmianę barw przez tak wielu kierowców.

Artykuł ukazał się w polskiej edycji miesięcznika „GP Racing”.