Psychoterapia – jest źle, będzie gorzej

Różnica jest taka, że szukający pytają o płatną formę terapii. Luki i niedobory dotyczą bezpłatnych usług. The post Psychoterapia – jest źle, będzie gorzej first appeared on „Nowy Obywatel” - pismo na rzecz sprawiedliwości społecznej.

Jan 19, 2025 - 22:23
Psychoterapia – jest źle, będzie gorzej

Psychoterapia, rozumiana jako sposób radzenia sobie z dolegliwościami psychicznymi, stała się znanym i społecznie uznanym sposobem zadbania o obszar zdrowia psychicznego. Mimo sporów i kontrowersji w zakresie skuteczności, zwłaszcza porównywanej z lekami, czy sporów o przyczyny dolegliwości (indywidualne czy społeczne), jest to niekwestionowana i stosowana procedura medyczna, finansowana w ramach Narodowego Funduszu Zdrowia (kod w rozliczeniach 94.39).

W środowisku trwają rozmaite spory. Protokoły do poszczególnych zaburzeń czy podejście procesowe? Tradycja psychoanalityczna czy nowoczesne metody? Podążanie za klasyfikacjami ICD i DSM czy wychodzenia poza? Podejście medyczne czy poszerzenie psychoterapii również o rozwój, a może rozdzielenie tych obszarów? Niezależnie od nich psychoterapia jest stosowana i rozwijana w ramach różnych podejść i stosuje się ją z powodzeniem w leczeniu osób z zaburzeniami afektywnymi, zaburzeniami osobowości, zaburzeniami związanymi z przeżytą traumą, a nawet z zaburzeniami z kręgu schizofrenii. W ramach prób pomocy ludziom stosuje się różne podejścia (zwane w żargonie modalnościami) i techniki. Od psychoanalitycznych i ich pochodnych, po psychodynamiczne, systemowe, poznawczo-behawioralne, Gestalt, humanistyczno-egzystencjalne, po prężnie rozwijające się podejścia w ramach tzw. 3 fali (moja ostatnia terapeutyczna miłość), takie jak ACT, FAP, DBT, terapia schematów. Innym obszarem psychoterapii (tradycyjnie traktowanym osobno, choć można się spierać, czy współcześnie takie podejście nadal ma sens) jest obszar uzależnień oraz pomoc osobom dotkniętym jego konsekwencjami, czyli przede wszystkim osobom zwyczajowo zwanym współuzależnionymi czy DDA. Z tej wyliczanki wynika, że możliwości jest dużo. Potrzebujący mogą szukać pomocy, otrzymać ją za darmo w NFZ, a świadczyć ją będą różnorodne zespoły składające się z ludzi czerpiących od siebie wzajemnie, a bogactwo doświadczeń i kompetencji sprawi, że nasze zaburzenie osobowości czy PTSD już nie będzie obniżać nam jakości życia. Tyle że nie do końca tak to działa.

W rozmowach czy komentarzach na Facebooku słyszy się i czyta wciąż to samo: że terminy są odległe, czas oczekiwania może wynosić dwa lub trzy lata, że psychoterapeutów jest mało. Jako osoba pracująca od lat na NFZ mogę potwierdzić: w każdym miejscu, w którym byłam, kolejka oczekujących sięgała naprzód na 2-3 lata. Wyjątkami były sytuacji, gdy dany ośrodek dopiero się otwierał i zdarzało się, że ktoś „wskoczył” na już. Ale wystarczył miesiąc-dwa, by listy się zapełniły – i zaczynały tworzyć się listy rezerwowe. Centra Zdrowia Psychicznego nie zdołały tego zabezpieczyć, kolejki nadal kwitną.

W środowisku też mówi się to samo: psychoterapeutów jest mało, trzeba temu zaradzić. Może w takim razie dopuścić do szkolenia osoby z tytułem magistra w dowolnej dziedzinie, a nie, zwyczajowo, psychologów, psychiatrów, pedagogów, filozofów? Może rozbić to na mniejsze i węższe szkolenia?

Moim zdaniem proponowane rozwiązania są chybione, bo specjalistów nie brakuje. Dowód? Proszę bardzo. Wystarczy wyjść na dowolną grupę na Facebooku, której celem jest łączenie specjalistów i pacjentów. Przykładowo, grupa: „Psycholog, psychoterapeuta – szukam, polecam”. Na pierwsze ogłoszenie z brzegu: „Szukam psychoterapeuty do terapii indywidualnej” – 16 poleceń (czas umieszczenia ogłoszenia 8 godzin temu), większość poleca samych siebie. „Szukam terapeuty dla nastolatka”, ogłoszenie dodane 20 godzin wcześniej, 32 odzewy. Idąc dalej, można zobaczyć, że z nielicznymi wyjątkami, pod postami o haśle „szukam” pojawia się średnio między 10 a 40 odpowiedzi. Co by było, gdyby wszyscy oferujący usługi poszli do NFZ-u i te 32 osoby przyjęły po jednej, czekającej właśnie w kolejce w lokalnej poradni zdrowia psychicznego?

Różnica jest taka, że szukający pytają o płatną formę terapii. Luki i niedobory dotyczą bezpłatnych usług. W zakresie płatnej psychoterapii konkurencja jest na tyle duża, że obserwuje się zachęty w formie terapii niskopłatnej (rozumianej jako płatność do 150 zł/godz.) lub pierwszej bezpłatnej konsultacji. Prezentowane są profile na Znanym Lekarzu, strony www, webinary, artykuły i profile z dopracowanymi biogramami. Widełki normalnych cen za sesję indywidualną kształtują się między 160 (chociaż niedawno usłyszałam, że to już jest stawka niemal dumpingowa) a 250 zł, może być też drożej. Przy settingu (czyli ogólnych formalnych regułach procesu terapeutycznego) raz w tygodniu, wychodzą kwoty między ok. 700 a ponad 1000 zł miesięcznie. Tymczasem mediana zarobków w maju 2024 roku w Polsce wynosiła 6480 zł brutto, czyli 4747 zł netto. Jeżeli ktoś nie ma zobowiązań w postaci wynajmu, kredytu, dzieci na utrzymaniu, ponadto ma partnera i wpadają dwie pensje, psychoterapia pozostaje w zasięgu możliwości. Jeżeli nie – cóż, pozostaje oczekiwanie na NFZ. O ile w międzyczasie nie zamkną lokalnej poradni albo programu…

Można by wysnuć wniosek, że psychoterapeuci są wyjątkowo pazerną grupą społeczną, bez poczucia misji. Nic tylko kasa. Moim zdaniem jest wprost przeciwnie. Biorąc pod uwagę koszty zdobycia i utrzymania się w zawodzie, uważam, że gdyby nie empatia, poczucie misji i odpowiedzialność społeczna specjalistów, to oczekiwanie nie ciągnęłoby się przez 2-3 lata, a trwałoby od 7 do 10.

Jak się zostaje psychoterapeutą w Polsce? Są dwa sposoby, nieetyczny i etyczny. Nieetyczny polega na tym, że zakłada się działalność gospodarczą o nazwie „psychoterapia” i zaczyna przyjmować ludzi. Opcjonalnie, niektórzy kończą jeszcze weekendowy kurs i dopiero wtedy otwierają działalność. Tym sposobem się nie zajmujemy i mamy nadzieję, że wkrótce porządne regulacje uniemożliwią przywłaszczanie sobie nienależnego tytułu.

Natomiast ścieżka etyczna obejmuje kilka elementów. Po pierwsze, bazowe wykształcenie: najczęściej psychologia, pedagogika, kierunek lekarski – psychiatria, ale znam też osoby po resocjalizacji, socjologii, pracy socjalnej czy filozofii. Należy uściślić, że w rozporządzeniu odnoszącym się do psychoterapii, bazowe wykształcenie nie jest określone (może być dowolny magister), w praktyce więc selekcji dokonują ośrodki szkolące. Zazwyczaj działa tu zasada, że im mocniej dana metoda zbliża się do rozumienia psychoterapii jako leczenia, tym bardziej kryteria przyjęcia zawężone są do wykształcenia psychologicznego lub lekarskiego. Natomiast tam, gdzie podejście jest dalekie od rozumienia psychoterapii jako leczenia, wykształcenie może być dowolne (czyli na przykład załapie się polonista), pod warunkiem, że ma odpowiednie „predyspozycje osobowościowe”. Drugim warunkiem jest kurs w wybranej modalności – na ogół trwający 4 lata, chociaż różne ośrodki szkolące wprowadzają rozmaite modyfikacje w rodzaju „roku zerowego” albo programów 3-letnich – ogólnie taki kurs powinien obejmować 1200 godzin (na ogół jest to weekendowy zjazd raz w miesiącu). Po trzecie psychoterapia własna (lub tzw. doświadczenie własne) – obejmujące między 100 a 250 godzin. Po czwarte superwizja, czyli coś w rodzaju mentoringu/nadzoru/wsparcia terapeuty w prowadzonych procesach – też różnie, ale np. Polskie Towarzystwo Psychiatryczne wymienia 5 lat regularnej superwizji i 150 godzin dydaktycznych. Wreszcie, po piąte, doświadczenie stażu lub pracy w miejscu, w którym można się zapoznać ze specyfiką pracy z osobami z zaburzeniami psychicznymi – zazwyczaj jest to oddział szpitalny psychiatryczny.

Kursy te muszą być zatwierdzone przez odpowiednie towarzystwa, np. Polskie Towarzystwo Psychologiczne czy Psychiatryczne, Polskie Towarzystwo Terapii Poznawczych i Behawioralnych. Niedawno do tego zacnego grona certyfikujących towarzystw dołączyło ACBS Polska, skupiające terapeutów kontekstualnych. Po drugim roku takiego kursu rekomendowanego przez stowarzyszenie można pracować oficjalnie jako psychoterapeuta na NFZ (nie dotyczy psychoterapii uzależnień – tu jest odrębna ścieżka, ale nie będę jej tu opisywać, bo rzecz jest bardziej skomplikowana).

Kluczowy jest w tym fakt, że – z wyjątkiem wykształcenia bazowego – nie da się tej ścieżki zrealizować bezpłatnie. Były wyjątki w postaci dofinansowań do specjalizacji psychoterapii dzieci i młodzieży, ale nie jest to trwałe rozwiązanie systemowe. Czyli, innymi słowy: trzeba samodzielnie pokryć koszty nauki, utrzymania i doskonalenia, aby móc w ogóle świadczyć usługę psychoterapii w Narodowym Funduszu Zdrowia. Jest to sytuacja kuriozalna i bynajmniej nie zachęcająca do wybrania pracy w placówce ochrony zdrowia. Tym bardziej, że mówimy o naprawdę niemałych kosztach.

Roczny koszt kursu w jednej ze szkół Trzeciej Fali kosztuje 9300 zł. Całkowity koszt samego kursu będzie zatem wynosił prawdopodobnie około 40 tys. zł. Należy doliczyć zakwaterowanie i wyżywienie we własnym zakresie. Przy konieczności dojazdu i zakwaterowaniu w hotelu, może się okazać, że trzeba co miesiąc wyłożyć 1500 zł. Dochodzi jeszcze koszt terapii własnej: przy 250 godzinach jest to 5 lat, przyjmując miesięczne koszty w okolicach 800 zł (niektóre stowarzyszenie wymagają terapii własnej u określonych specjalistów, co też rzecz jasna podnosi stawki). Plus superwizja – koszt między 200 a 300 zł za spotkanie.

Tutaj ważne zastrzeżenie: w całym procesie wymagana jest spójność w zakresie podejścia. Co oznacza, że jeżeli kształcę się np. w podejściu psychodynamicznym, to superwizję i terapię własną powinnam również odbywać w podejściu psychodynamicznym (tutaj wytyczne stowarzyszeń mogą się różnić, ale pewna spójność jest wymagana). Jeszcze do niedawna możliwe było ukończenie kursu bez konieczności certyfikowania się i wiele osób korzystało z tej ścieżki: mieli status „psychoterapeuty w procesie certyfikacji”. Mogli pracować i rozciągać sprawy w czasie, np. często się superwizować, a własną terapię odłożyć na kiedyś. Ostatnio jednak, ze względu na dostrzegalne obniżanie się standardów i troskę o ochronę praw pacjenta, zaostrzono wytyczne i na przykład w Polskim Towarzystwie Psychiatrycznym status „w procesie certyfikacji” można utrzymywać przez 7 lat od ukończenia kursu. Oznacza to, z jednej strony, większą mobilizację, z drugiej jednak – podwyższenie kosztów, które są, jak widać, niemałe. Czasem nawet ułatwienia oferowane przez wytyczne i przepisy, np. obowiązkowa superwizja w miejscu pracy, nie ułatwiają życia i nie rozwiązują problemu, ponieważ może się zdarzyć, że superwizja będzie prowadzona w innej modalności niż ta, w której kształci się terapeuta. Przykładowo, kształcę się w obszarze terapii kontekstualno-behawioralnych, a superwizję miałam prowadzoną w nurcie psychoanalitycznym. Więc 30 godzin superwizji grupowych i 10 indywidualnych, mimo że mnie wzbogaciły jako specjalistkę, niestety nie odciążyły mnie z kosztów i będę musiała odbyć te godziny u superwizora kontekstualno-behawioralnego – czyli jestem do tyłu o jakieś 6-7 tysięcy zł. Jeśli policzyć koszty całości, to w kilka lat zbierze się cena kawalerki w mniejszym mieście…

System więc na starcie premiuje osoby wywodzące się z zamożnych środowisk lub pracujące w obszarach gwarantujących stabilny wysoki standard życia: korporacje, coaching, doradztwo dla firm. Jest to efekt paradoksalny i na dłuższą metę niepokojący. Chciałabym być dobrze zrozumiana: nie twierdzę, że dobrze zarabiający pracownicy korporacji nie mierzą się z trudnościami życiowymi. Oczywiście, że się mierzą i specjalista znający ten obszar życia może być bardzo pomocny. Jednak paradoks jest taki, że system kształcenia specjalistów odsuwa w czasie doskonalenie zawodowe u osób, które najbardziej go potrzebują: psychologów szkolnych, pracowników MOPS-ów i placówek im podległych, oddziałów szpitalnych, Ośrodków Interwencji Kryzysowej, placówek opiekuńczo-wychowawczych i innych miejsc, w których niezbędna jest fachowa wiedza o funkcjonowaniu psychiki człowieka. Tymczasem wielu początkowych psychoterapeutów na pierwszych latach szkolenia nawet nie ma pacjentów, ponieważ pracują np. w obszarze szkoleń lub doradztwa i często szukają kogoś do sesji w ramach spotkań niskopłatnych (można znaleźć takie ogłoszenia w grupach zrzeszających specjalistów, zazwyczaj jest spory odzew pod takimi postami).

Specjalista pracujący w HR czy doradztwie, zarabiający średnią krajową lub powyżej, ma inne możliwości niż psycholog w oświacie (4900 zł brutto), Ośrodku Interwencji Kryzysowej (między najniższą krajową a 6000 zł brutto miesięcznie), wychowawca w placówce opiekuńczo-wychowawczej (niespełna 4500 zł brutto), psycholog w NFZ (7298 zł). Te dane zebrałam wrzucając nazwy stanowisk w wyszukiwarkę i szukając widełek płacowych w ogłoszeniach; tam gdzie nie było to możliwe, posiłkowałam się danymi statystycznymi lub ustawami, jeśli regulują one płace w danym sektorze.

Uważny czytelnik lub czytelniczka mogliby zakrzyknąć: zaraz, zaraz! Mówiliśmy o psychoterapii jako procedurze medycznej. Zatem jaki MOPS? Jaka placówka? I jeszcze szkoła?!

Wspominałam już, że istnieje inne niż tylko medyczne rozumienie procesu psychoterapii. Zwolennicy takiego podejścia argumentują, że zdrowie i choroba to nie odrębne jakości, lecz pewne kontinuum, a cały proces polega na pomocy jednostce w osiąganiu pożądanej przez nią jakości życia. Pomoc taka może być świadczona w różnych kontekstach, zwłaszcza że zakorzenione w kulturze wyobrażenie o terapii jako leżeniu na kozetce i opowiadaniu o relacji z matką ma już słabe odzwierciedlenie w rzeczywistości. Psychoterapia może polegać na uczeniu kogoś, że ma ochlapać twarz zimną wodą, gdy ten ktoś znajduje się w stanie pobudzenia (trening umiejętności w terapii DBT), zastanowieniu się, jakie wartości chce realizować w sytuacji silnego lęku (terapia ACT), albo na zastosowaniu technik oddychania i dystansowania się od myśli w sytuacji napadu paniki (CBT).

Pomijając już kwestie ideologiczno-filozoficzne, dochodzą tutaj kwestie praktyczne. Pierwsza z nich to ta, że mimo iż formalnie to specjaliści psychoterapii świadczą pomoc terapeutyczną, nieformalnie próby oddziaływań psychoterapeutycznych są podejmowane przez cały czas przez personel specjalizujący się formalnie w czymś innym. Przykładem może być nastolatka z tendencją do samookaleczeń, przebywająca w placówce opiekuńczo-wychowawczej, z terminem na psychoterapię „może za pół roku” – decyzję personel musi podjąć na już. Tu przydałoby się przeszkolenie z DBT w pracy z młodzieżą. Inny przykład: pracownica socjalna pomagająca kobiecie, która odeszła od przemocowego partnera, ale mierzy się z PTSD, a termin terapii w poradni ma za rok – tu przydałyby się przynajmniej podstawy pracy z traumą, na przykład ACT w traumie. Jeszcze inny przykład: pielęgniarka, dojeżdżająca raz na kilka tygodni z zastrzykiem o przedłużonym działaniu do pacjenta ze schizofrenią, mieszkającego w wiosce na końcu świata – jej przydałyby się podstawy technik CBT-owych w pracy z pacjentami ze schizofrenią. Albo psycholog w Ośrodku Interwencji Kryzysowej, do którego zgłosiła się pacjentka pozostająca w regularnej psychoterapii, ale której terapeutka przebywa teraz na urlopie, pacjentka ma nasilone myśli rezygnacyjne wskutek napływu trudnych wspomnień – w tej sytuacji dobrze by było, gdyby psycholog umiał dostroić się do nurtu prowadzonej psychoterapii i umiał zainterweniować w spójny sposób, np. korzystając ze sposobu myślenia typowego dla terapii psychodynamicznej czy humanistyczno-egzystencjalnej, jeśli pacjentka tak jest prowadzona (nie każda myśl o bezsensie egzystencji oznacza konieczność hospitalizacji). Czy wreszcie ostatni przykład: psycholożka szkolna, która odkrywa u ucznia obniżenie nastroju i lęk społeczny, idący w kierunku fobii szkolnej, a znów terminy do specjalistów sięgają kilku miesięcy. W wymienionych sytuacjach trzeba reagować już. I mieć narzędzia teraz. Choćby tylko szczątkowe, bo nie przeprowadzi się pełnej sesji w szkolnym gabinecie.

Wszystko to są przykłady z życia. Z całokształtu zaś wynika jasno – a przynajmniej mam taką nadzieję – że mamy do czynienia z paradoksem. Sposób kształcenia psychoterapeutów premiuje wyciąganie ich z systemu pomocowego, a karze jednostki, które decydują się w tym systemie pozostać.

Kary te to nie tylko niższe zarobki czy mniej czasu, ale też nieraz konieczność obejścia rozmaitych przeszkód natury formalno-administracyjnej. Na przykład wtedy, kiedy pracodawca nie przyznaje urlopów szkoleniowych. Ja sama, gdy pracowałam w oddziale psychiatrii i uczęszczałam na kurs psychoterapii systemowo-psychodynamicznej, po wywalczeniu umowy o pracę chciałam jeszcze dostać urlop szkoleniowy. Usłyszałam, że „W tym szpitalu takie urlopy mają tylko pielęgniarki”, zatem całość kursu odbyłam, wykorzystując urlop wypoczynkowy. Pracodawca dawał mi w ten sposób wyraźnie do zrozumienia, że to, iż zdobywam kwalifikacje w zakresie psychoterapii, to moja prywatna sprawa. Inną formą kary jest to, że pracownik musi kombinować, kiedy odbyć obowiązkowy staż. Oraz z czego ów staż opłacić – ja za swój trzymiesięczny staż w 2019 roku zapłaciłam 600 zł; w 2023 roku zapłaciłam również 600 zł za dwutygodniowy staż w akredytowanej placówce leczenia uzależnień. Czyli wszystko sprowadza się do traktowania umiejętności psychoterapeutycznych jako prywatnej sprawy specjalisty.

A przecież – i tu kolejna odsłona paradoksu – jednostki najbardziej potrzebujące trafiają właśnie do systemu: ośrodków całodobowych, dziennych czy poradni, w których pracują silne zespoły. Przy czym należałoby zdefiniować, czym jest „silny zespół”. W mojej ocenie, silny zespół to taki, który jest stabilny – o co trudno, gdy specjaliści balansują na granicy wypalenia. Różnorodny – czyli na przykład są w nim zarówno psychologowie-diagności, jak i psychiatrzy, psychoterapeuci różnych modalności i inni specjaliści, np. terapeuci zajęciowi, pracownicy socjalni, doświadczone pielęgniarki psychiatryczne. Spójny wewnętrznie i dobrze komunikujący się, czyli ma czas na odprawy, omówienia, interwizje, a jednocześnie nie występuje taka sytuacja, w której dziesięciu zatrudnionych specjalistów w praktyce pracuje 1-2 dni w tygodniu i część się nigdy nie spotka, bo wszyscy formalnie prowadzą jednoosobowe działalności gospodarcze, żeby sobie te wszystkie szkolenia i superwizje móc wrzucić w koszty. Z silnym wsparciem w otoczeniu, a więc długotrwałą stabilną relacją z lokalną siecią wsparcia, np. miejscowym ośrodkiem pomocy społecznej, dzielnicowym, lokalną świetlicą środowiskową czy innym oddziałem, np. specjalizującym się w określonych typach zaburzeń. Oraz ze wsparciem wewnątrz: superwizja, dobra obsługa administracyjna, stabilność zapewniająca dobrą pamięć instytucjonalną, wewnętrzne szkolenia, chęć wysyłania na szkolenia zewnętrzne. I wreszcie stabilne finansowanie, żeby móc przez dziesięciolecia to wszystko tworzyć.

Nietrudno dostrzec, że warunki tworzące tego typu silny zespół są do spełnienia w jednostkach publicznych, zatrudniających pracowników na stabilnych umowach. Tutaj mała dygresja: część terapeutów powie, że JDG to świetny sposób na poradzenie sobie z tymi wszystkimi kosztami, plus zapewnia większą elastyczność, bo wiele placówek zatrudniających psychoterapeutów na etat jednocześnie obciąża ich ponad miarę sesjami. Nie negując indywidualnej pomysłowości, zaznaczam, że indywidualne rozwiązania nie są i nie będą odpowiedzią na trudności systemowe, a rezygnacja z etatów z „lepszego rozwiązania” staje się pomału w niektórych miejscach koniecznością. Dlatego właśnie musiałam walczyć o umowę o pracę pracując na oddziale – „Tutaj żaden psycholog nie pracuje na etat, wszyscy mają firmy” – a wykonywałam pracę w określonym miejscu, czasie i pod nadzorem ordynatora oddziału. Z przeciążeniem sesjami można walczyć w inny sposób, np. tworząc określone przepisy prawne.

Wróćmy jednak na chwilę do ludzi, których stać na prywatne sesje, a kaliber ich trudności nie wymaga „silnych zespołów”, lecz wystarczy jeden terapeuta plus może psychiatra, z którym ów terapeuta nawet nie musi pozostawać w kontakcie. Wspominałam, że nie odmawiam prawa do cierpienia i szukania pomocy dobrze zarabiającemu pracownikowi korporacji. Wszyscy jesteśmy ludźmi. Ale nie da się sytuacji takiej osoby porównać do (znowu przykład z życia) kobiety z PTSD mieszkającej w ośrodku dla bezdomnych kobiet, bezrobotnej, z tak ciężkimi objawami PTSD, że czasem przechodzą one w stany psychotyczne.

Z taką kobietą musi pracować cały sztab ludzi: pracownik socjalny, asystent, często przedstawiciele jakiejś lokalnej fundacji, lekarz, okresowo ratownicy medyczni, gdy trzeba wezwać karetkę, pracownicy oddziału szpitalnego, gdy wezwanie karetki kończy się hospitalizacją, bywa że i policja czy adwokat (gdy na przykład PTSD jest wynikiem czynu zabronionego). Psychoterapeuta jest niezbędną częścią tej układanki – ma tak pokierować oddziaływaniami, by obniżać objawy PTSD, aby osoba mogła w dostępny jej sposób pokierować własnym życiem. Jak to zrobić, gdy objawy występują teraz, a terminy są za dwa lata? Jak to zrobić, gdy psychoterapeuta przed upływem tych dwóch lat dojdzie do wniosku, że ma dość i „idzie na swoje”? Jak to zrobić, gdy ten, który przyjdzie na jego miejsce, traktuje NFZ jako miejsce uczenia się, zdobywania szlifów, ale absolutnie nie jako miejsce docelowe? Co w sytuacji, gdy osoba w tak trudnym położeniu jakimś cudem zdobędzie fundusze na prywatną psychoterapię (bo na przykład opłaci jej to wspomniana fundacja), ale trafi na osobę, która jest po drugim roku kursu, ale jeszcze przed stażem i na przykład nigdy w życiu nie widziała osoby w stanie dysocjacji po traumie? Taki stan rzeczy może wywołać realną krzywdę – i nieraz wywołuje.

Dobrze, że środowisko psychoterapeutów rozważa różne opcje zwiększenia dostępu do pomocy. Kształtujący się stan rzeczy, a przede wszystkim finansów, sprawia, że trudność zaczyna mieć wymiar klasowy: zarówno pod względem dostępu do pomocy, jak i dostępu do kształcenia w zawodzie. Jeśli chcemy temu rzeczywiście przeciwdziałać i kierować oddziaływania do tych, którzy ich najbardziej potrzebują, musimy zrobić jedno: finansować kształcenie psychoterapeutów. Jeśli nie wszystkich, to przynajmniej tych, którzy decydują się na pracę w systemie ochrony zdrowia, oświacie i pomocy społecznej. Bo to są filary prawdziwej dostępności.

Olesia Ivchenko

Grafika w nagłówku tekstu: Tumisu from PixabayThe post Psychoterapia – jest źle, będzie gorzej first appeared on „Nowy Obywatel” - pismo na rzecz sprawiedliwości społecznej.