Przez płotki / Skok stulecia 2
Kiedy oglądasz Gerarda Butlera ogryzającego croissanta, jakby trzymał świeżo opieczony nad ogniskiem dziczy udziec, nie bacząc przy tym na fonetyczne zawiłości języka angielskiego, to możesz mieć pewność, że dostajesz kolejną odsłonę tak zwanego "kina ojcowskiego". I nie chodzi bynajmniej o rodzinne obyczaje i dramaty o tacierzyństwie, ale o filmy akcji kręcone tak samo jak przeszło trzydzieści
Kiedy oglądasz Gerarda Butlera ogryzającego croissanta, jakby trzymał świeżo opieczony nad ogniskiem dziczy udziec, nie bacząc przy tym na fonetyczne zawiłości języka angielskiego, to możesz mieć pewność, że dostajesz kolejną odsłonę tak zwanego "kina ojcowskiego". I nie chodzi bynajmniej o rodzinne obyczaje i dramaty o tacierzyństwie, ale o filmy akcji kręcone tak samo jak przeszło trzydzieści lat temu, kiedy nasi staruszkowie zasypiali przed telewizorami, kołysani do snu dobiegającymi z głośnika seriami z M16. Inna sprawa, czy traktować ten termin pejoratywnie, jak chciałaby chyba tego anglosaska prasa, która go ukuła. Osobiście wolę traktować go raczej nostalgicznie. Kto bowiem nie siadywał obok fotela czy kanapy i nie oglądał z wybałuszonymi gałami kolejnego Mega Hitu, ten nie zna żywota kinomana. Pierwsza odsłona "Skoku stulecia" reprezentowała ten rzadko już spotykany w głównym nurcie rodzaj filmu sensacyjnego, który sięga do korzeni gatunku i jest prosty jak konstrukcja policyjnej pałki. Christian Gudegast, etatowy script doctor, nie silił się na piętrowe metanawiązania czy intertekstualne gierki, nie dbał o automobilowe akrobacje czy podkolorowane cyfrowo eksplozje. I choć jego film był zaledwie poprawny – ot, typowy średniak – to wydawał się wyciągnięty z zakurzonego kartonu z kasetami. Był jak zaginiona transmisja z nocnego pasma. Oto dostaliśmy heist movie nakręcony zgodnie z zasadami twardego kina o twardych gościach, bez zbędnego humorku, bez zbędnych pauz, bez niepotrzebnego gadulstwa. A kto "Skoku stulecia" nie oglądał, niech przestanie czytać w tym momencie, bo jedynka i recenzowany sequel zachodzą na siebie jak elementy układanki, a już sam skrót fabuły kontynuacji zdradza finał pierwszej części. Nick (Gerard Butler), szeryf z Los Angeles, liże rany po porażce sprzed paru lat, kiedy to dał się zrobić jak uczniak niejakiemu Donniemu (O’Shea Jackson Junior), który pozował na szeregowca, a okazał się mózgiem szajki złodziei. Teraz ten drugi kradnie drogocenny diament sycylijskim mafiozom. Ci nie puszczą zniewagi płazem, a rozgoryczony glina z rozpadającym się życiem nie ma nic do stracenia, więc rusza tropem rabusia. Twórcy "Skoku stulecia 2" nie zamierzają jednak kserować schematu poprzedniego filmu – na dobre i na złe zarazem. Jest to rzecz zdecydowanie lżejsza, co narzuca już konwencja "filmu kumplowskiego". Nick, infiltrując szajkę Donniego, pod niezbyt wymyślnym pretekstem przystaje do niedawnego wroga i panowie zaczynają się szczerze lubić. Nic nowego i nic zmyślnego, ale zamiast przydawać filmowi lekkości, niepotrzebnie go to obciąża: czuć tu bowiem ambicje ulepienia przynajmniej trylogii. Stąd prędkie nadanie obu postaciom jak najsympatyczniejszego rysu i odwołanie się do naszej empatii. Niestety: zbyt wykalkulowane i zbyt chłodne, abyśmy dali się oszukać nieistniejącej chemii czy iskrzeniu ze sztucznych ogni. Tym samym zaprzedano powagę, która przystaje do filmu o policjantach i złodziejach pojedynkujących się na kule, pięści i testosteron. To trochę jakby pozbyć się duszy za cenę przystępności. Nie chciałbym tu mitologizować "Skoku stulecia", bo był to jednak – podkreślę raz jeszcze – zaledwie sensacyjniak ze średniej półki, ale jednak z zadziornym charakterem, który tutaj ulatuje przez źle ulokowany środek ciężkości. Sam skok, choć jak najbardziej obecny, ustępuje miejsca relacji między Nickiem a Donniem, znacznie mniej ciekawej niż metodologia kradzieży czy akcje z karabinami i praniem się po mordach. Gudegast traci uwagę i skupienie, chcąc jednocześnie ugłaskać tych, którym podobała się jedynka, i przyszykować fundament pod kolejny sequel. To taktyka obosieczna, bo ostatecznie "Skok stulecia 2" wypada nijako. Pomimo owych zastrzeżeń i przesadnie długiego metrażu ogląda się to wszystko cokolwiek gładko. Grany przez Butlera Nick, wyciągnięty jak ryba z wody, usiłuje jakoś odnaleźć się we współpracy z francuską policją i lawiruje między sympatią do Donniego a poczuciem sprawiedliwości. Oczywiście ten portret charakterologiczny nie jest zbytnio zniuansowany, ale chodzi tutaj przecież wyłącznie o twardego gościa robiącego twarde rzeczy i biorącego się z życiem za bary. Do tego właśnie stworzony jest szkocki aktor. A twój ojciec jak nic nadal go uwielbia.