„Prawdziwy ból” jako opowieść o nieobecności. „[…] gdzie biblijne pieśni wiatr łączył z polską piosnką”
Film napisany i wyreżyserowany przez Jesse’ego Eisenberga może wybrzmiewać inaczej dla ludzi urodzonych w naszym kraju. Jego narracja o nieco niezręcznej relacji dwóch kuzynów, którzy decydują się na wyprawę w głąb ojczyzny swojej przodkini, promowana jest tutaj jako „list miłosny do Polski”. Z perspektywy dystrybutora jest to zabieg niewątpliwie sensowny – oczywiście, że polska widownia […]
Film napisany i wyreżyserowany przez Jesse’ego Eisenberga może wybrzmiewać inaczej dla ludzi urodzonych w naszym kraju. Jego narracja o nieco niezręcznej relacji dwóch kuzynów, którzy decydują się na wyprawę w głąb ojczyzny swojej przodkini, promowana jest tutaj jako „list miłosny do Polski”. Z perspektywy dystrybutora jest to zabieg niewątpliwie sensowny – oczywiście, że polska widownia będzie zaciekawiona, jak tym razem ukazuje nas, Polaków, amerykańska produkcja. Niemniej, Prawdziwy ból nie jest historią o Polsce ani nawet o jej mieszkańcach. Co więcej, słusznie nie stara się nią być. Scenariusz opowiada przede wszystkim o zagubieniu, więziach, niewysłowionym bólu i nostalgii za nieznanym, które zostało bezpowrotnie utracone.
Tytuł z początku może dezorientować widza. Gdzie podziewa się ból, gdy na ekranie oglądamy dwóch młodych mężczyzn w sile wieku, których interakcje przepełnione są komiczną niezręcznością, ironią oraz ogromną charyzmą postaci wykreowanej przez Kierana Culkina? Widownia uśmiecha się, a krajobraz na pierwszy rzut oka zdaje się beztroski, momentami sielankowy, co uwypuklają nawet barwy wielu scen – okraszone żółtym filtrem. Skąd więc ból i co ma znaczyć, że jest prawdziwy? Nasuwa się pytanie – czy w ogóle może być taki nieprawdziwy i co tutaj w tytule w ogóle się sugeruje? Film ujawnia prędko, że celem wycieczki kuzynów poza powrotem do rodzinnych korzeni jest też podróż śladami Zagłady, a ich babcia nim wyemigrowała do Stanów, przetrwała obóz koncentracyjny.
Jednak to nie ten ból wbrew pozorom jest centralną część historii, którą reżyser i scenarzysta opiera na własnych doświadczeniach. Echa cierpień doświadczonych przez ofiary Holocaustu są ważne i niejednokrotnie niemal przytłaczające dla widza. W końcu to one stanowią tu ból najprawdziwszy – ostateczny i niemożliwy ani do zanegowania, ani nawet do wyobrażenia. Zarzut ten kieruje Benji (Kieran Culkin) do swoich współtowarzyszy – jak jadąc wagonem pierwszej klasy, mogą tak po prostu nie mieć przed oczami swoich bliskich, którzy stłoczeni w towarowych pociągach byli całymi rodzinami wiezieni ku śmierci nieco ponad 70 lat temu? Jak te wyobrażenia mogą ich w takim momencie nie dręczyć?
Bo Benjiego dręczą. Tylko czy jego ból jest już prawdziwy, czy niekoniecznie? Czy czyjkolwiek ból może być prawdziwy w obliczu takiej skali okrucieństw, jakiej doświadczyła babcia obojga bohaterów? Zarówno Jesse Eisenberg swoim scenariuszem, jak i postać przez niego grana zdają się zadawać sobie to samo pytanie.
Tu przechodzimy do może kluczowej kwestii, która kształtuje nam dość dychotomiczną dynamikę kuzynów. Są nią modele radzenia sobie z życiowymi trudnościami. W tym przypadku trudnościami nieprzypadkowymi, bo związanymi z głęboko zakorzenioną traumą pokoleniową, która to wyjątkowo mocno zdaje się oddziaływać na Benjiego. Film nie stawia tutaj sprawy jednoznacznie – jeden kuzyn sobie radzi, a drugi nie. Wręcz odwrotnie, sugerując nam, że w przypadku Davida (Jesse Eisenberg), introwertycznego i niezręcznego, pewna stabilność wiąże się z przyjęciem innej strategii radzenia sobie z bólem. Eisenberg zestawia na ekranie dwóch mężczyzn: głęboko empatycznego i emocjonalnego ekstrawertyka Benjiego, który we wręcz dziecięcy sposób nie ukrywa swoich myśli i uczuć przed otoczeniem (co jest też początkowo podstawą komizmu jego postaci) oraz wycofanego, niepewnego siebie Davida, który jest zagubiony w sytuacjach społecznych i nieraz wstydzi się nonszalancji i nadmiernej śmiałości kuzyna. Dzieli ich bardzo wiele; temperamenty, sytuacja życiowa, mechanizmy, jakich używają w obliczu cierpienia. Ale są oni ukazani jako dwa oblicza tych samych zmagań, a film nie stara się ich wartościować czy jakkolwiek poddawać ocenie.
Co innego sami bohaterowie, których frustracje względem siebie nawzajem są wyraźnie wyczuwalne. David denerwuje się na kuzyna, bo w jego oczach jakby nie dojrzał i nigdy nie dostosował się do dorosłego świata, gdzie rodzina oraz kariera powinny motywować do zrzucenia własnych bolączek na dalszy plan i nie poświęcania im większej uwagi. Benji za to nie rozumie, co w jego kuzynie się odmieniło przez te lata – przecież kiedyś byli tacy podobni, tak wrażliwi i emocjonalni, odczuwali świat wokół nich z równą intensywnością, a teraz David ucieka od swoich uczuć na każdym kroku.
Siłą filmu Eisenberga oczywiście są przede wszystkim te dwie kreacje i dynamika między nimi. Ostatecznie mogą być nawet postrzegani jako dwa krańce spektrum radzenia sobie z pokoleniową traumą, chociaż sama historia nie eksploruje koncepcji traumy przekazywanej przez przodków zbyt mocno. Jako widzowie rozumiemy, z czego mogą wynikać zmagania bohaterów i jaki ciężar trzymają na barkach jako potomkowie polskich Żydów, ale Eisenberga dużo bardziej niż niuanse ludzkiej psychiki interesuje wpływ relacji międzyludzkich. Czy słusznie? Sądzę, że tak.
Wracając do kwestii pokoleniowej, która może faktycznie wybrzmiewa w filmie niewystarczająco – ważną rolę odgrywa tu kontrast pomiędzy doświadczeniami potomków ofiar nazizmu a piekłem, jakie przechodziły same ofiary. Momentem kluczowym jest scena, w której okazuje się, że Benji w przeszłości targnął się na swoje życie. Myśl, z jaką pozostawieni są widzowie, skłania do refleksji nad istotą całkiem różnych form bólu wnuków i ich babci. David wydaje się uważać, że pewną pychą jest cierpieć tak otwarcie, jak robi to Benji. Że poniekąd brakiem szacunku jest dopuszczać do głosu własny ból, mając świadomość o przejściach ich babci. Przecież z tym nie może równać się nic. Od tamtego momentu już żaden ból nie może być równie „prawdziwy”, wystarczający.
Osąd pozostawiony jest widzom, ale we wspomnianej scenie uderza przede wszystkim to, że David pęka. Zwyczajnie nie potrafi dłużej tłumić swoich uczuć, co rzuca światło na charakter jego trudności. David nie umie pogodzić się z tym, że mógł stracić kuzyna, ale też z tym, że Benji w ogóle posunął się do takiego kroku. Tu po raz kolejny powracają do cierpienia babci i Żydów w trakcie II wojny światowej. Dopiero od tej sceny naprawdę wybrzmiewa osobisty ból Davida i głębokie przekonanie, że nie ma do niego prawa.
Ważnym elementem ostatecznego kształtu historii Prawdziwego bólu jest również jego konstrukcja – film zaczyna się i kończy klamrą kompozycyjną na lotnisku. Jego przebieg ogranicza się do przebiegu wycieczki do Polski i to w zasadzie jedyny świat, jaki film przed nami otwiera. Słowo „wycieczka” jest tu również kluczowe, ponieważ dokładnie z tym mają do czynienia nasi dwaj bohaterowie. Ich wyjazd opiera się o z góry zaplanowany grafik zwiedzania grupowego z przewodnikiem (w tej roli Will Sharpe). Zdecydowanie nie jest to rzadka praktyka zwłaszcza w przypadku turystów spoza Europy czy właśnie amerykańskich Żydów o polskim pochodzeniu. Tragiczna historia pcha potomków ku podróży, która wydaje się wręcz elementem definiującym dla żydowskiej tożsamości. Ale czy na pewno? W filmie Eisenberga samo zwiedzanie liczy się o wiele mniej niż to, co wydarza się między słowami.
Niewątpliwą zaletą filmu jest kameralność i hermetyczność tego, co widzimy na ekranie. Jedna wycieczka, jeden kraj, dosłownie kilku uczestników i temat tożsamości żydowskiej, która łączy ich na różne sposoby. Działa to na korzyść, buduje intymność, eksponując człowieczeństwo wszystkich bohaterów, nie tylko kuzynów, których dynamika jest tu osią opowieści. Trudno oprzeć się wrażeniu, że Eisenberg poniekąd też z dozą gorzkiej refleksji podchodzi do takich wycieczek śladami przodków. Koniec końców to tylko odskocznia od rutyny, świat zdążył ogromnie się zmienić, oczekiwania różnią się od rzeczywistości, kraj naszych przodków jest obcy, a my potem wsiadamy do powrotnego samolotu – koniec wycieczki. Było ciekawie, przecież podróże rozwijają, a przewodnik przekazał nam wiele informacji.
Jedną z uwag, jaką właśnie do przewodnika kieruje Benji, jest ta „sterylność” wycieczek, w których – przemieszczając się z punktu A do puntu B – zapoznajesz się z historycznymi faktami, a realne jednostki z przeszłości są tylko informacyjnymi wzmiankami. Brak tu kontaktu z lokalnymi mieszkańcami, ich perspektywami, czymś głębszym niż zwyczajne bycie oprowadzanymi po śladach swojego pochodzenia. To dość autoironiczne, bo faktycznie w wycieczce tych elementów nie ma: bohaterowie zamknięci są w swoim gronie wycieczkowiczów, spędzają czas wyłącznie ze sobą i zwiedzają. Dlatego ostatecznie sam wyjazd do Polski niewiele zmienia w życiu naszych bohaterów. Najważniejszym okazuje się więź i bliskość z drugim człowiekiem – w tym przypadku podróż do ojczyzny babci jest czynnikiem zapalnym, ale i pretekstem. W innych okolicznościach prawdopodobnie dwójce kuzynów nigdy nie udałoby się skonfrontować z bólem, który jako wnukowie polskiej Żydówki od zawsze dzielili.
W Polsce oczami Eisenberga i pozostałych twórców lato jest słoneczne, w tle rozbrzmiewa Chopin, a barwy zawsze są ciepłe – nie przypominając stereotypowego chłodu krajów postkomunistycznych. Miło, komfortowo, a nawet radośnie. Pośród tego niewysławiony smutek i pewien brak. Bo w Polsce już nie ma tego, czego poszukują uczestnicy wycieczki, a żeby dojrzeć pozostałości tej obecności, trzeba naprawdę mocniej się przyjrzeć. To jest refleksja nie tylko dla potomków ofiar czy ludzi żydowskiego pochodzenia – ta nieobecność to część nieświadomej codzienności większości Polaków. Kiedy David i Benji docierają pod próg miejsca, gdzie żyła ich babcia, nie ma śladów jej obecności ani żadnych ludzi o jej pochodzeniu. Tradycja kładzenia kamieni na nagrobek stała się raczej obca, a tych ludzi ani ich potomków od dawna już nie ma. Dlatego film Eisenberga jest trochę jak ten kamyk podniesiony z ziemi – mówiący również do widza: „nie zapomnijmy”.