Na żywo / September 5

O poranku piątego września 1972 roku świat obiegły wieści o przerażających wydarzeniach w monachijskiej wiosce olimpijskiej. Bojownicy organizacji Czarny Wrzesień wdarli się do pokojów zajmowanych przez reprezentację Izraela i wzięli za zakładników członków kadry, żądając od rządów w Tel-Awiwie oraz Bonnie uwolnienia setek więźniów politycznych. Przebieg zdarzeń na żywo relacjonowali olimpijscy

Sty 27, 2025 - 16:05
 0
Na żywo / September 5
O poranku piątego września 1972 roku świat obiegły wieści o przerażających wydarzeniach w monachijskiej wiosce olimpijskiej. Bojownicy organizacji Czarny Wrzesień wdarli się do pokojów zajmowanych przez reprezentację Izraela i wzięli za zakładników członków kadry, żądając od rządów w Tel-Awiwie oraz Bonnie uwolnienia setek więźniów politycznych. Przebieg zdarzeń na żywo relacjonowali olimpijscy korespondenci amerykańskiej ABC Sports i to właśnie ich perspektywie głos oddaje "September 5". Film Tima Fehlbauma walczy w tym roku o Oscara za najlepszy scenariusz.   Wybór niemieckiej produkcji szwajcarskiego reżysera na "oscarową jedynkę" może wydawać się zaskakujący. Nawet premiera filmu odbyła się w pobocznej subsekcji Orizzonti Extra równie pobocznego weneckiego konkursu Orizzonti. Spodziewanym miejscem prezentacji poważnych graczy amerykańskiego sezonu nagród jest raczej festiwal w Toronto, ale "September 5" zabrakło i w jego selekcji. Choć przesłanki decyzji Paramount Pictures pozostają niejasne, jej skutek jest pozytywny: pozwoliło to tej udanej, chociaż niepozbawionej wad produkcji zdobyć większy rozgłos; bez udziału w oscarowym wyścigu prawdopodobnie zniknęłaby w tłumie.  Wydarzenia stanowiące konsekwencje masakry w Monachium mogliśmy zobaczyć na ekranie już dwie dekady temu za sprawą Stevena Spielberga. Twórca "Fabelmanów" olimpijski dramat przedstawił z perspektywy morderców Mossadu, polujących po całej Europie na kolejnych zidentyfikowanych zamachowców. Jeszcze wcześniej, bo w roku 2000, Oscara za swój dokument "One Day in September" odebrał Kevin Macdonald – w filmie znalazły się wywiady m.in. z Jamalem Al-Gashey, jednym z niewielu wciąż żywych członków Czarnego Września, oraz oficerem Mossadu Zvim Zamirem. Z jego filmu płynie krytyka działania niemieckich służb, ich fatalnego skoordynowania i doprowadzenia przez nie do strzelaniny, w której zginęła większość ofiar.  Fehlbaum wybrał inny punkt przyłożenia kamery: obiektyw skierował na twórców narracji wokół tych zdarzeń. Punktem wyjścia "September 5" jest postać Geoffreya Masona (w filmie grany przez Johna Magaro), którego Hollywood Reporter nazwał "wynalazcą transmisji na żywo". Dziennikarz, szef centrum operacyjnego ABC Sport podczas Igrzysk w Monachium, spędził z Fehlbaum wiele godzin, zabierając go w podróż przez swoje wspomnienia i zapiski; z tego powodu początkowo to właśnie on miał być głównym bohaterem filmu. Reżyser zdecydował się jednak na swoisty portret zbiorowy dziennikarzy zamkniętych we wnętrzu biurowca. Całość uzupełniona została autentycznymi materiałami archiwalnymi. Prawda miesza się tu z artystyczną fikcją w bardzo zgrabną docu-dramę,w dużej mierze dzięki montażyście Hansjörgowi Weißbrichowi – doświadczonemu już w dynamizowaniu dziennikarskiego fachu za sprawą pracy nad "Jednym głosem" Marii Schrader.  Chociaż hasło film dziennikarski w pierwszej kolejności przywodzi na myśl oscarowe "Spotlight", "September 5" bliżej jednak do "Saturday Night" Jasona Reitmana. Podobnie jak w tej komedii o ostatnich godzinach poprzedzających start pierwszego odcinka legendarnego show NBC, upływające minuty mają tu krytyczne znaczenie – stanowią o być albo nie być całej ekipy. W filmie Toma McCarthy’ego, rozłożonym na całe tygodnie pracy dziennikarzy śledczych, znalazło się miejsce na etyczne dylematy, analizowanie konsekwencji ich działań oraz zgłębianie kontekstu wydarzeń; w "September 5", względu na czas i konwencję, nie może być o tym mowy. Jest tylko news, który trzeba jak najszybciej przygotować, zanim zostanie skradziony – czy to przez konkurencję czy co gorsza – kolegów ze stacji z działu politycznego. Dzięki takiemu tempu, dynamicznemu montażowi i świetnemu aktorstwu (z Peterem Sarsgaardem oraz Leonie Benesch na czele) "September 5" ogląda się świetnie, z niecierpliwością wyczekując każdej kolejnej sceny i kryzysu.  To rozdygotanie protagonistów i opowieści przekłada się na rozedrganie narracyjne. Chwilami oglądamy hagiografię dziennikarstwa, by za moment ujrzeć na ekranie jego największe patologie; gdy następuje triumfalny finał, bohaterowie padają sobie w ramiona i gratulują dobrze wykonanej roboty. Jak łatwo zapomnieć wobec tego, co przyczyniło się do tego sukcesu i do czego bohaterowie byli zdolni w pogoni za gorącym tematem. A może taka jest właśnie specyfika tej branży? Tak jak w "Olimpiadzie" Leni Riefenstahl pożeniła kronikę sportową z nazistowską propagandą, tak dziennikarze sportowi wykorzystali swój fach do relacjonowania spraw najwyższej wagi, co – zgodnie z oczekiwaniami – przyniosło im gwałtowny wzrost słupków oglądalności. Kąśliwego komentarza na ten temat udzielił cztery lata później Sidney Lumet w "Sieci".  W "September 5" nie ma miejsca, by wątpliwości wybrzmiały. To w pierwszej kolejności kino rozrywkowe; sycący, lecz szybko ulatujący z pamięci posiłek w McDonalds. Wszystko sprowadza się ostatecznie do kilkuosobowej grupy Amerykanów (i niemieckiej tłumaczki), którzy krzyczą na siebie przed dziewięćdziesiąt minut. Nic więcej, nic mniej: dobra, niekoniecznie eskapistyczna zabawa.