Branża saneczkarska jeszcze nigdy nie przeżywała takiego kryzysu. 6-letni Maksymilian K., znany w przedszkolu jako „młody rekin biznesu”, przeżywa właśnie swój pierwszy spektakularny upadek na rynku inwestycyjnym. Mimo starannie przeprowadzonej analizy sezonowej i przekonania, że „zima zawsze przychodzi” chłopiec utopił oszczędności życia w sankach.
– Zainwestowałem szmal od taty. Mniej zaangażowani w interesy nazywają to „kieszonkowym” – opowiada o biznes-planie przedszkolak z grupy „Myszek”. – Przeznaczyłem całość na sanki. To miał być szybki flip, ale z powodu niesprzyjających warunków pogodowych muszę czekać na odsprzedaż z zyskiem do przyszłej zimy.
6-latek rozważał również wysłanie sanek na Alaskę.
– To się nie opłaca, koszty transportu przewyższają koszty zakupu – przyznaje Maksymilian, o którym rówieśnicy od 3 lat mówią: „chłop z łbem na karku”.
– W przeciwieństwie do pluszowego misia – słusznie zauważa Amelka. – On nie ma łba na karku, bo raz Antoś wkurzył się na Tomusia i zniszczył misia.
Maksymilian wciąż nie może pogodzić się z chybioną inwestycją.
– To mój pierwszy poważny biznes i od razu katastrofa? Przecież wszystko wskazywało na to, że styczeń to dobry moment na saneczki. Historyczne dane z przedszkola mówiły jasno: „W tamtym roku Mikołaj jechał saniami po śniegu” – tłumaczy załamany inwestor. – Nie wziąłem pod uwagę, że styczeń to nowy czerwiec.
Jedyną optymistką w tej sytuacji pozostaje babcia Maksa, która uparcie twierdzi, że „zima jeszcze przyjdzie” i „żeby nie wyrzucać sanek, bo może się przydadzą”.
To jest ASZdziennik. Wszystkie cytaty i wydarzenia zostały zmyślone.