Czy administracyjny nakaz usunięcia nielegalnych treści to „cenzura internetu”?

Media z upodobaniem dziś wałkują plan wprowadzenia cenzury w polskim internecie (zaczęła chyba „Gazeta Prawna”, pociągnęli inni) — powałkujmy i my. Teza jest mniej-więcej następująca: w przyjętym przez rząd w styczniu 2025 r. projekcie nowelizacji ustawy o świadczeniu usług drogą elektroniczną (raptem, dlatego Niebezpiecznik nazywa to „wrzutką”) pojawiła się propozycja przepisów pozwalających Urzędowi Komunikacji Elektronicznej na wydawanie, w ... Dowiedz się więcej Tekst Czy administracyjny nakaz usunięcia nielegalnych treści to „cenzura internetu”? pojawił się poraz pierwszy w Czasopismo Lege Artis.

Jan 14, 2025 - 17:43
Czy administracyjny nakaz usunięcia nielegalnych treści to „cenzura internetu”?

Media z upodobaniem dziś wałkują plan wprowadzenia cenzury w polskim internecie (zaczęła chyba „Gazeta Prawna”, pociągnęli inni) — powałkujmy i my.
Teza jest mniej-więcej następująca: w przyjętym przez rząd w styczniu 2025 r. projekcie nowelizacji ustawy o świadczeniu usług drogą elektroniczną (raptem, dlatego Niebezpiecznik nazywa to „wrzutką”) pojawiła się propozycja przepisów pozwalających Urzędowi Komunikacji Elektronicznej na wydawanie, w trybie administracyjnym, nakazów usunięcia z sieci określonych treści — czyli cenzura internetu.


Wzgórze Kapliczne Osobowice
Wzgórze Kapliczne na wrocławskich Osobowicach (fot. Olgierd Rudak, CC BY-SA 4.0)

Dalej będzie w punktach, bo tak mi prościej i szybciej:

  • o propozycji ustawy wdrażającej akt o usługach cyfrowych pisałem na tutejszych łamach kilka miesięcy temu, zwróciłem też wówczas uwagę na to, że owa propozycja jest dość lakoniczna; pamiętając, że w rozporządzenie unijne stosuje się bezpośrednio i jako taka implementacja nie jest niezbędna, nazwałem projekt „technicznym” (w sensie: kto robi co);
  • minęły miesiące i oto pokazał się nowy dokument, znacznie bardziej rozbudowany, a w nim możliwość wydania przez UKE nakazu uniemożliwienia dostępu do nielegalnych treści;

art. 11a ust. 1-2 ustawy o świadczeniu usług drogą elektroniczną (projekt)
1. Ten, czyje dobro osobiste zostaje naruszone może złożyć wniosek do Prezesa Urzędu Komunikacji Elektronicznej, zwanego dalej „Prezesem UKE”, o wydanie nakazu podjęcia działań przeciwko nielegalnym treściom polegającego na uniemożliwieniu dostępu do nielegalnych treści występujących w usłudze świadczonej przez dostawcę usług pośrednich, bezprawnie naruszających dobro osobiste.
2. Prokurator, Policja, usługobiorca lub zaufany podmiot sygnalizujący może złożyć wniosek do Prezesa UKE wniosek o wydanie nakazu podjęcia działań przeciwko nielegalnym treściom polegającego na uniemożliwieniu dostępu do nielegalnych treści występujących w usłudze świadczonej przez dostawcę usług pośrednich:
1) których rozpowszechnianie wyczerpuje znamiona czynu zabronionego lub
2) pochwalających lub nawołujących do popełnienia czynu zabronionego.

  • projektodawcy do treści nielegalnych zaliczyli m.in. informacje, które stanowią bezprawne naruszenie dóbr osobistych, ich rozpowszechnienie oznacza popełnienie przestępstwa lub wykroczenia, bądź też nawołuje lub pochwala popełnienie czynu zabronionego, a także naruszające prawa własności intelektualnej (art. 11a uośude);
  • w takim przypadku adresatem decyzji wydanej przez UKE może być dostawca usługi pośredniej (por. „Kogo dotyczy akt o usługach cyfrowych (raz jeszcze)?”), a jej skutkiem m.in. nakaz (lub odmowa) uniemożliwienia dostępu do nielegalnych treści; taka decyzja ma być wydawana w ciągu 2 do 21 dni (w zależności od tego kim jest wnioskodawca) i będzie podlegała natychmiastowemu wykonaniu;
  • zaś zainteresowany usługodawca będzie miał prawo ją zaskarżyć do sądu — oczywiście po jej wydaniu, jak to bywa w przypadku decyzji administracyjnych (czyli kontrola sądowa będzie miała charakter następczy);
  • dobre pytanie: czy „wrzucony” do projektu nowelizacji ustawy o świadczeniu usług drogą elektroniczną nakaz usunięcia z sieci nielegalnych treści może być traktowany jako cenzura internetu? czy polskie władze chcą ograniczać wolność słowa? kneblować swobodę wypowiedzi internautów? czy jednak — skoro mówimy o wdrożeniu rozporządzenia DSA — najsamprzód wypadałoby sprawdzić, czy aby sprawa nie została przesądzona gdzie indziej i kiedy indziej?
  • ano właśnie, bo przecież to właśnie w rozporządzeniu DSA można znaleźć regulacje, zgodnie z którymi krajowe organy sądowe lub administracyjne (wypisz-wymaluj UKE) mogą wydawać nakazy podjęcia działań przeciwko nielegalnym treściom (por. „Zasady odpowiedzialności dostawców usług pośrednich za nielegalne informacje pochodzące od użytkowników” oraz „(Niektóre) obowiązki wynikające z rozporządzenia DSA”);
  • to także DSA definiuje owe „nielegalne treści” jako wszelkie informacje, które „same w sobie lub przez odniesienie do działania” są sprzeczne z prawem, „niezależnie od konkretnego przedmiotu lub charakteru tego prawa” — wypisz wymaluj pasuje nie tylko do przestępstw, do naruszenia praw autorskich lub np. sprzedaży podróbek, ale też do bezprawnego naruszenia dóbr osobistych;
  • (ba, warto pamiętać, że DSA wprost mówi o auto-obowiązku usunięcia lub uniemożliwienia dostępu do przechowywanych informacji przetwarzanych w ramach usługi cachingu i hostingu — jak też nakłada obowiązek zawiadomienia organów ścigania o podejrzeniu, iż przetwarzane informacje wiążą się z popełnieniem przestępstwa — i nie ma tu wyłączenia, że przęstepstwo popełnia się słowem, a więc ingerencja może być kojarzona z ograniczeniem wolności słowa);
  • wracając jeszcze na moment do projektu ustawy wdrażającej rozporządzenie DSA: faktycznie, pierwotna propozycja nie zawierała tych rozwiązań, co wcale nie oznaczało, że nie byłyby one w Polsce stosowane; byłyby i nawet było jasne, że urzędem odpowiedzialnym wydawanie nakazów będzie UKE — wszystko, co można powiedzieć o „wrzutce” to to, że zostały w niej doprecyzowane różne ścieżki dla różnych rodzajów naruszeń.

Zamiast komentarza: czy takie ograniczenia swobody wypowiedzi są konieczne i niezbędne? Nad tym można dywagować niezwykle długo, przedstawiając sto jeden argumentów za każdym poglądem (prawda się zawsze obroni vs. nie można ludzi bezkarnie obrzucać szajsem vs. ’shouting fire in a crowded theater’ vs. dlaczego wygadywanie głupot ma być zakazane).
Osobiście jestem zdania, że to jest całkowicie niepotrzebne, aczkolwiek moja opinia wynika nie tylko, z tego, żem #jajakoliberał nie mogę inaczej, lecz także z tego, żem miłośnik poszukiwania prawdy i ustalania faktów, a wróg szczucia, kłamstwa i bełkotliwego trollowania i siania FUD-u. Po prostu uważam, że każdy mądry człowiek (a wierzę, że każdy chce być mądry) będzie dążył do zrozumienia prawdziwej istoty rzeczy, zaś przekonując do swoich racji będzie to czynił w sposób cywilizowany (co nie oznacza zakazu posługiwania się żartem, kpiną, kąśliwością, prowokacją intelektualną, etc.) — więc takie restrykcje powinny być zupełnie zbyteczne, a nawet przeciwskuteczne…

Tekst Czy administracyjny nakaz usunięcia nielegalnych treści to „cenzura internetu”? pojawił się poraz pierwszy w Czasopismo Lege Artis.