Czegoś takiego w historii USA jeszcze nie było. Żaden prezydent nie urządzał wcześniej takiego politycznego zgrupowania podczas swojej inauguracji, jaki zapowiada się dziś w Waszyngtonie. Ale Donald Trump nie ma nic przeciwko łamaniu tradycji. Jak sam stwierdził, jest to ryzykowne, ale on lubi "trochę podejmować ryzyko". Na 20 stycznia zaprosił więc do Waszyngtonu przywódców innych państw i liderów partii prawicowych, ale też miliarderów, celebrytów i influencerów. Co pokazuje ta lista i cała inauguracja? – To inauguracja nowego systemu światowego – ocenia jeden z ekspertów.
Dziś, 20 stycznia, w samo południe Donald J. Trump zostanie zaprzysiężony na prezydenta USA i w Białym Domu oficjalnie nastąpi zmiana, której wielu na świecie się obawia.
Wiadomo, że będzie to inna uroczystość od wszystkich poprzednich. Pierwsza taka w historii USA, gdy patrząc na listę gości, ma się wrażenie, że szykuje się zjazd populistów, liderów prawicowych ugrupowań i przywódców państw z różnych kontynentów. Nie będzie tak, jak dotychczas, gdy inne państwa reprezentował jedynie korpus dyplomatyczny, bo zaprzysiężenie było głównie świętem Amerykanów.
Ba, żaden światowy przywódca nie uczestniczył w inauguracji prezydenta USA od 1874 roku. Jak w rozmowie z "Miami Herald" stwierdził Thomas Balcerski, historyk z Eastern Connecticut State University, obecność zagranicznych przywódców na inauguracjach jest czymś bezprecedensowym. I może być postrzegana jako "wymóg zdobycia przychylności i udowodnienia lojalności wobec prezydenta-elekta Trumpa".
Ale nie tylko tu Donald Trump porzucił tradycję.
– Na tradycyjnym lunchu po inauguracji nie pojawią się byli prezydenci z rodzinami, co jest absolutnym złamaniem tradycji, bo zawsze byli. W 2016 roku na lunchu była nawet Hillary Clinton z mężem, która przegrała z nim wybory. Natomiast teraz, choć byli prezydenci zapowiedzieli, że będą na inauguracji Trumpa [nie będzie tylko Michelle Obamy – przyp. red], na lunchu ich nie będzie – zwraca uwagę Jerzy Marek Nowakowski, były dyplomata.
Tylko wspomnijmy, że sam Trump – jako pierwszy prezydent od 1869 roku – w 2020 roku nie pojawił się na zaprzysiężeniu swojego następcy, Joe Bidena.
Jednak tym razem złamanie tradycji wygląda zupełnie inaczej. A to, kto został zaproszony na inaugurację 47. prezydenta USA, mówi więcej niż niejedna deklaracja z jego strony. Kto przyjedzie, na 100 proc. dowiemy się dziś. Ale nie widać tu np. przedstawicieli UE.
Miliarderzy zaproszeni przez Trumpa
– Mam wrażenie, że jest to sygnał trzech rzeczy. Po pierwsze, że Donald Trump próbuje stworzyć wokół siebie globalny ruch polityczny o charakterze populistyczno-instagramowym. Po drugie, coraz wyraźniej zaczyna pojawiać się nowa, międzynarodowa oligarchia. To, że na inauguracji będą hipermiliarderzy od mediów społecznościowych czy nowych technologii to sygnał, że powstanie międzynarodówka nieprawdopodobnie bogatych ludzi, którzy mają gigantyczne możliwości nie tylko finansowe, ale też wpływu medialnego. I którym jest blisko do modelu polityki, który uprawia Trump – komentuje Jerzy Marek Nowakowski.
Wśród tych miliarderów i ludzi biznesu zaproszonych 20 stycznia są:
Elon Musk – dyrektor generalny XSpace i Tesla
Mark Zuckerberg – dyrektor generalny Meta, założyciel Facebooka
Jeff Bezos – założyciel i dyrektor generalny, przewodniczący zarządu Amazon.com
Sam Altman – dyrektor OpenAI
Tim Cook – dyrektor generalny Apple
Shou Zi Chew – dyrektor generalny TikToka
Sundar Pichai – dyrektor generalny Google
Miriam Adelson – jedna z najbogatszych kobiet USA, finansowała kampanię Trumpa
Tilman Fertitta – osobowość telewizyjna, miliarder, właściciel drużyny koszykówki Houston Rockets; ma być ambasadorem USA we Włoszech
Todd Ricketts – biznesmen, współwłaściciel drużyny baseballowej Chicago Cubs
Już po tej części listy widać, że zaprzysiężenie Donalda Trumpa wydaje się czymś więcej niż zwyczajową uroczystością.
– To inauguracja nowego systemu światowego i nowego systemu władzy. Zobaczymy, co się z tego urodzi, ale programowo widzimy, że jest to nowa międzynarodówka kompletnie inna od wszystkich istniejących wcześniej. Mam wrażenie, że w ogóle jest to próba tworzenia podwójnej międzynarodówki – nieprawdopodobnych bogaczy i ruchów populistycznych – ocenia dyplomata.
O liderach populistycznych, którzy odwiedzą Trumpa, mówi:
– To nowy autorytaryzm zbudowany na regularnym nakręcaniu emocji społecznej za pomocą przede wszystkim komunikacji w mediach społecznościowych. Ale nie tylko. Również gestów, w jakich specjalizuje się Trump, czyli bardzo przerysowanego aktorstwa politycznego w miejsce tradycyjnej polityki programów i argumentów. Program tych wszystkich ludzi jest taki, że będzie lepiej. A będzie lepiej, jak wrócimy do tradycyjnego modelu trochę paternalistycznego, trochę rasistowskiego. No i oczywiście opartego o model "koncertu mocarstw".
Spójrzmy więc na całą listę gości Trumpa. Z podziałem na politykę, ale też kulturę. I przypominając słowa Donalda Trumpa, które wypowiedział w grudniu 2024 roku:
– W pierwszej kadencji wszyscy ze mną walczyli. W tej kadencji wszyscy chcą być moim przyjacielem.
Świat polityki na inauguracji Trumpa
"Wśród zaproszonych znajdują się ministrowie, dyplomaci i zagraniczni politycy. Wszyscy chcą zbliżyć się do następnego prezydenta USA. Trump, wysyłając zaproszenie na swoją ceremonię, położył wyraźny nacisk na ideologię" – analizował niedawno "Politico".
Jak wynika z wcześniejszych doniesień medialnych, zaproszenie otrzymali m.in.:
prezydent Argentyny Javier Milei
premier Węgier Viktor Orban (nie przyjedzie)
premier Włoch Giorgia Meloni
prezydent Salwadoru Nayib Bukele
przywódca Chin Xi Jinping (nie przyjedzie)
Węgry i Chiny mają być reprezentowane na innym szczeblu. W ceremonii ma wziąć również udział m.in. ustępująca prezydent Gruzji Salome Zurabiszwili. A np. Indie i Japonia mają wysłać do Waszyngtonu swoich szefów dyplomacji.
Tu ciekawostka. Według "New York Post" o zaproszenie miało zabiegać więcej przywódców, którzy liczyli, że "będą mili okazję do realizacji swoich interesów podczas imprez i balów towarzyszących inauguracji". Miał to być m.in. prezydent Nigerii Bola Tinubu, przywódcy Chile, Peru czy Mozambiku.
Co jednak pokazują ci, którzy mają być obecni? Jako numer jeden wyłania się Javier Milei, mocno zapatrzony w Trumpa i sam przez niego podziwiany. Prezydent Argentyny był zresztą pierwszym przywódcą, z którym Trump spotkał się po wygranych wyborach. Już wtedy uznano, że nowy prezydent USA skieruje swoją uwagę w zupełnie inną część świata niż Europa.
– Wydaje się, że Donald Trump próbuje tworzyć nowy ruch populistyczny o trochę łagodniejszej twarzy. Premier Meloni czy Javier Milei z Argentyny, to nie są, jak mówi Timothy Snyder, faszyści. Żadna z tych osób nie prowadzi takiej polityki jak np. dyktator Wenezueli. To są ludzie, którzy są wyznawcami miękkiego autorytaryzmu. Gdybym miał szukać historycznego patrona dla tego ruchu, to byłby to ktoś w rodzaju gen. Franco – komentuje Jerzy Marek Nowakowski.
Poza tym w Waszyngtonie mają się pojawić przywódcy prawicowych i skrajnie prawicowych ugrupowań, głównie z Europy. Według doniesień medialnych zaproszeni mają być m.in.:
Jair Bolsonaro, były prezydent Brazylii (podobno jednak go nie będzie)
Mateusz Morawiecki, były premier Polski, jako szef partii Europejskich Konserwatystów i Reformatorów (EKR)
Nigel Farage, lider brytyjskiej skrajnej prawicy
Eric Zemmour, skrajnie prawicowy polityk z Francji
Tino Chrupalla, Alternatywa dla Niemiec (AfD)
Santiago Abascal, hiszpańska partia Vox
Andre Ventura, portugalska partia Chega
Tom van Grieken, przywódca skrajnej prawicy z Belgii
"Takich ludzie zbiera wokół siebie Trump"
Co to wszystko pokazuje?
– To jest próba połączenia tradycjonalizmu, lekko autorytarnego modelu oraz coraz bardziej widocznego modelu "odwróconego Robin Hooda", czyli że zabiera się biednym i daje bogatym. Bo takich ludzie zbiera wokół siebie Trump – uważa nasz rozmówca.
Tłumaczy na przykładzie kuzyna, który mieszka w USA, który jest osobą zamożną i cieszy się po zwycięstwie Trumpa.
– Mówi: "Wreszcie nie będą nas obdzierać z podatków i nie będą płacić na tych, co chodzą po ulicach i nas okradają". Bardzo wielu ludzi z biznesowej klasy średniej to zwolennicy Trumpa i tego kierunku zmian. Osoby, które zbiera wokół siebie Trump, reprezentują populizm skierowany przeciwko nadmiernym transferom socjalnym. To jest populizm dawania jałmużny. Widzimy więc kulturę jałmużny, a nie systemowego budowania społeczeństwa opiekuńczego. Mamy więc miliarderów, którzy będą się przechadzać z cygarem w zębach i wręczać 100 dolarów biedakom, którzy im się kłaniają. Jak dobry pan w czasach pańszczyźnianych – komentuje.
Kto więc jest najważniejszy na liście Trumpa? Zagraniczni politycy czy miliarderzy?
– Bądźmy realistami. Najważniejsi są miliarderzy. Jeżeli wchodzimy w model państwa nastawionego na prywatną gospodarkę, a nie na system zabezpieczenia społecznego tylko w system rozbudowanej jałmużny, to w tym systemie ludzie tacy jak Musk czy Zuckerberg są ważniejsi od polityków – uważa dyplomata.
Dalsza część artykułu pod zbiórką:
Ale mamy też świat kultury i celebrytów, którego część stoi murem za Trumpem. To m.in. aktorzy Mel Gibson, czy Sylwester Stallone, których Trump określił mianem swoich ambasadorów w Hollywood. Nie wiadomo tylko, czy akurat oni będą na inauguracji. Kogo możemy się spodziewać?
Świat kultury na inauguracji Trumpa
Media od dawna donosiły, że "to będzie lista gości pełna gwiazd, wśród których znajdą się sportowcy, wpływowi ludzie, podcasterzy i gwiazdy reality show".
NBC News przeiwdywała na przykład, że w wydarzeniu weźmie udział kilku znanych sportowców, w tym Antonio Brown, gwiazda futbolu amerykańskiego, bokser Mike Tyson, czy hokeista Evander Kane. A także raperzy Rod Wave, Kodak Black i Fivio Foreign".
Stacja stwierdziła też, że obecność niektórych gwiazd pokazuje nie tylko większą popularność Trumpa wśród wyborców czarnoskórych i latynoskich, ale także to, jak bardzo świat kultury inaczej dziś na niego patrzy w porównaniu do pierwszej kadencji w 2016 roku, gdy występ na inauguracji Trumpa oznaczał ryzyko załamania kariery.
Na liście zaproszonych w 2025 roku, według doniesień medialnych, m.in. TNZ, podobno są też takie nazwiska :
Logan i Jake Paul – influencerzy
Amber Rose – modelka, osobowość telewizyjna
Caitlyn Jenner – celebrytka transpłciowa
The Nelk Boys – influencerzy
Bryce Hall – znany z TikToka i YouTube
Megyn Kelly – dziennikarka
Poza tym Carrie Underwood, piosenkarka country, tuż przed zaprzysiężeniem Trumpa zaśpiewa pieśń "America the Beautiful". Gdy świat się o tym dowiedział, w internecie wybuchła awantura. Przeciwnicy Trumpa nie zostawiali na niej suchej nitki.
"Kocham nasz kraj i jestem zaszczycona, że poproszono mnie, bym zaśpiewała na Inauguracji i była małą częścią tego historycznego wydarzenia" – przekazała w oświadczeniu Underwood.
Emocje wywołał też występ zespołu Village People, znanego z piosenki "Y.M.C.A", która towarzyszyła Trumpowi w kampanii wyborczej. "Wiemy, że wielu z was nie będzie z tego powodu zadowolonych, ale wierzymy, że muzykę powinno się wykonywać bez względu na politykę" – zareagował zespół na Facebooku.
Dla Trumpa zaśpiewać ma też piosenkarka country Lee Greenwood, a śpiewak operowy Christopher Macchio na koniec uroczystości ma wykonać hymn.
Ale wracając do polityki. "Politico" twierdzi, że analiza listy gości Trumpa pokazuje, że należy spodziewać się "kontynuacji polityki silnych, choć kontrowersyjnych sojuszy z prawicowymi i populistycznymi rządami na całym świecie, a relacje z tradycyjnymi partnerami międzynarodowymi, takimi jak UE, mogą pozostać napięte".
"Nic w tym nie jest do końca normalne" – skomentował prof. Edward Frantz z uniwersytetu w Indianapolis.